niedziela, 15 września 2013

Uwolnić książkę po amerykańsku

fot. 9gag


































W Polsce mamy bookcrossing, czyli oddawanie niechcianych książek w dobre ręce, poprzez pozostawianie ich na regałach w różnych częściach miasta (no dobra, nie czarujmy się, głownie na uczelniach i w bibliotekach).

W Stanach mają znacznie więcej! Panie i Panowie, poznajcie projekt Little Free Library, który polega na tworzeniu "na dziko" regałów do bookcrossingu. Na stronie dostępna jest lista miejsc, w których znajdziemy te małe "dzikie" bibilioteki. JE-STEM-ZACH-WY-CO-NA.


(Tak, tak. Jest rzadziej, ale za to lepiej. Dużo się dzieje. Dużo za dużo, oh boy.)

niedziela, 1 września 2013

Do widzenia Tadeuszu

fot. materiały prasowe
Jak grom z jasnego nieba gruchnęła dziś w mediach wieść o wykreśleniu z kanonu lektur gimnazjalnych "Pana Tadeusza". Ale wiecie co? Ja się z tego powodu nie oburzam. Ba, nawet to pochwalam.

Kiedy byłam w gimnazjum, trzy razy próbowałam przeczytać "Pana Tadeusza". I trzy razy zasnęłam po kilkunastu stronach! Naprawdę, strasznie mnie nużył i wątpię, żebym była w stanie ją w tamtym czasie zrozumieć. Mickiewicz, zresztą, nuży mnie do dziś, ale to zupełnie inna historia...

Wszystkich pozostałych zbulwersowanych uspokajam, że młodzież i tak nie ucieknie od dzieła, bo wciąż widnieje na liście lektur licealnych.

To, co mnie naprawdę zbulwersowało w działaniach MEN, to to, że "obowiązkiem" gimnazjalistów jest przeczytanie pięciu książek "w całości". Pięciu! Ja wiem, że jak na statystycznego Polaka, to o pięć za dużo... Ale winę za taki stan rzeczy ponosi właśnie m.in. nieszczęsny MEN.

A tymczasem wracam do swojej książki, żeby wyrobić normę za wszystkich nieczytających. ;)

Dobrej nocy. :)

piątek, 30 sierpnia 2013

10 zasad bezpiecznego korzystania z internetu

Kolejna niespodzianka od Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku. :)

Po publikacji dla blogerów i czytelników blogów w ramach projektu BiblioCamp, czas na poradnik oswajający z internetem najmłodszych. I tym razem, podobnie jak poprzednio, jest ładnie, darmowo i ciekawie. Publikacja zawiera scenariusz warsztatów z bezpieczeństwa w sieci i zbiór wskazówek niezbędnych, by dzieciaki sprawnie i bez nieprzyjemnych przygód poruszały się w internecie.

Ilustrowali mali adresaci. :) Jak dla mnie, to obowiązkowa pozycja dla rodzica, nauczyciela, animatora lub bibliotekarza!

fot. materiały prasowe

Do pobrania tutaj: Dzieci w biblio-sieci. A Wy uczycie swoje dzieci bezpiecznego korzystania z internetu? :)

niedziela, 25 sierpnia 2013

Wielcy kreują się do samego końca

Ostatniego dnia Festiwalu Literacki Sopot odbyło się spotkanie z nominowanymi do Nagrody Literackiej Nike. Gośćmi dziennikarza i krytyka filmowego Michała Chacińskiego byli Tadeusz Sobolewski i Tadeusz Lubelski.

Autorzy są znawcami kina polskiego oraz międzynarodowego. Wśród nominowanych znaleźli się dzięki swoim najnowszym pozycjom książkowym. Tadeusza Sobolewskiego, krytyka filmowego, nominowano za biografię "Człowiek Miron". Tadeusz Lubelski, znawca historii filmu, ukazał nieznane oblicze historii kina w swojej "Historii niebyłej kina - PRL".

fot. materiały prasowe
- Ta książka miała być dodatkiem do „Tajnego dziennika” Białoszewskiego, który ukazał się nakładem wydawnictwa Znak jednocześnie z moją książką. "Człowiek Miron" jest takim podprowadzeniem do tego co poeta sam o sobie pisał, mówił podczas spotkania Tadeusz Sobolewski.

Z Białoszewskim znał się osobiście, był przyjacielem rodziny. Choć, jak sam przyznał, nie było mu łatwo utrzymywać tę znajomość.
- Wszyscy należeliśmy do Białoszewskiego. Byliśmy opisywani przez niego. Żerował na otoczeniu. Należała do niego cała Warszawa. Ja trochę się przed tym broniłem, nasze relacje można porównać do przypływów i odpływów – i o tym po części jest moja książka.

"Człowiek Miron" prezentuje niezwykle ciekawe i nowe spojrzenie na wybitnego poetę. Ale myli się ten, kto spodziewa się peanu na cześć Białoszewskiego. - To nie jest laurka dla Białoszewskiego, podkreślił Sobolewski. - Nie jest to też demaskacja, choć tak się dzisiaj pisze biografie, obnaża się. Ja też mógłbym tak zacząć, np. od raportu SB, który nazywa Białoszewskiego narkomanem i pederastą. Ale kogo miałbym obnażać, skoro on sam siebie nieustannie obnażał w literaturze i stwarzał siebie?

c.d.n....

czwartek, 22 sierpnia 2013

Ich troje

Na spotkaniu z tymi panami byłam kilka dni temu. Właśnie jestem w trakcie przygotowywania relacji dla Was. Stay tuned :)

Od lewej: Tadeusz Lubelski, Tadeusz Sobolewski, Michał Chaciński.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Szwedzki półmetek

Festiwal Literacki Sopot jest już na półmetku. Przed nami jeszcze tylko dwa dni warsztatów, targów książki i spotkań z pisarzami. Och, i wielu wielu innych atrakcji.

Spotkanie otwierające festiwal pokazało, że uwielbiamy nie tylko szwedzkie kryminały ale i szwedzkie książki dla dzieci. (Ja co prawda ze skandynawskich książek załapałam się jedynie na "Dzieci z Bullerbyn" i "Muminki", ale okazuje się, że współczesne dzieci szaleją na punkcie skandynawskiej literatury.)

16.08 gościem prowadzącej spotkanie Magdaleny Grzebałkowskiej była szwedzka pisarka dziecięca Asa Lind, znana najmłodszym czytelnikom m.in. jako autorka "Piaskowego Wilka". Spotkanie odbyło się w Muzeum Sopotu. W wydarzeniu uczestniczyło wiele dzieci, nie brakowało też dorosłych.

Od lewej: Magdalena Grzebałkowska, Agnieszka Stróżyk, Asa Lind.
















Szwedzka pisarka porusza trudne tematy. Pisze m.in. o godzeniu się ze śmiercią bliskich. Jej książki można kupić także w Polsce w świetnym przekładzie wykonanym przez Agnieszkę Stróżyk. Pisarka spotkała się z czytelnikami w czasie trwającego festiwalu Literacki Sopot i promowała swoją najnowszą książkę, do której ilustracje przygotowała Joanna Hellgren.

- Dzieci żyją w świecie rzeczywistym, ze wszystkimi jego problemami. Dlatego nie można unikać trudnych tematów w literaturze dziecięcej, tak w Sopocie mówiła pisarka, której najnowsza książka dla dzieci "Chusta babci" opowiada o śmierci i pożegnaniu z bliskimi.

Książka porusza temat uznawany w literaturze dziecięcej za tabu, czyli śmierć. Opowiada o powrocie babci ze szpitala i procesie żegnania się z bliskimi. Pisarka mówiła m.in. o konieczności wykraczania poza pewne utarte wzorce kulturowe, także w odniesieniu do dzieci.

- Uważam, że różne są granice tabu w kulturach. A to, co łączy różne kultury, to chęć chronienia dziecka. Jest jeszcze oddzielna kwestia tego, co uznajemy za stosowny temat, a co jest niestosowne w literaturze dla dzieci. W Szwecji też słyszę pytania, czy ta książka jest odpowiednia dla małego czytelnika. Ale dla mnie, jako pisarki to jest oczywiste. To są tematy, które należy w literaturze dziecięcej podejmować, mówiła Lind.

Prowadząca spotkanie Magdalena Grzebałkowska zauważyła, że czytelnik ma inne oczekiwania wobec książek dla najmłodszych. Rodzice w Polsce mogą się obawiać, czy książka będzie odpowiednia, czy nie wystraszy malucha.

Asa Lind uważa, że w książkach dla dzieci trzeba poruszać prawdziwe problemy. - W wielu krajach dzieci żyją w trudnych sytuacjach. Borykają się z problemem alkoholizmu rodziców, przemocy domowej... Nie jest łatwo być dzieckiem ze względu na granice, które wyznacza świat dorosłych. Bardzo dziwne byłoby niezauważanie tych trudnych tematów i tworzenie literatury dziecięcej, w której wszystko jest doskonałe.
































Podobnie jak inne skandynawskie pisarki, m.in. Tove Jansson i Astrid Lindgren, Asa Lind jest ceniona i lubiana przez Polaków. W 2011 roku otrzymała wyróżnienie w konkursie Świat Przyjazny Dziecku za serię książek o piaskowym wilku. Co ciekawe, zanim Lind została pisarką, była dziennikarką, kucharką, kelnerką, listonoszem... Pracowała także przy sadzeniu choinek.

- Zawsze uwielbiałam pisać. To było moje ulubione zajęcie obok czytania. Dorastałam w środowisku, w którym nie było pisarzy, ale w tym środowisku bardzo dużo się czytało. Byłam więc otoczona ludźmi, którzy chętnie sięgali po książki, ale nikomu nie przychodziło do głowy, że można sobie wybrać taki sposób na życie, jakim jest pisanie. Sama zrozumiałam to dopiero będąc dorosłą osobą, powiedziała pisarka.























W ramach spotkań literackich dla dzieci, w poniedziałek o 13:30 w Muzeum Sopotu odbędzie się jeszcze spotkanie ze szwedzką pisarką Moni Nilsson. A we wtorek zachęcam do przyjścia na spotkanie z wydawcą książek dla dzieci Markiem Zagańczykiem (Zeszyty Literackie). Wydarzenie rozpoczyna się o 13:30 w Muzeum Sopotu. Wstęp na wszystkie spotkania jest darmowy.

sobota, 10 sierpnia 2013

Poradnik instant skutecznego blogera

Byliście na warsztatach dla blogerów Bibliocamp 2013 organizowanych jakiś czas temu przez Wojewódzką i Miejską Bibliotekę Publiczną w Gdańsku?

Jeśli nie, albo byliście i nie pamiętacie wszystkiego, o czym było mówione, koniecznie ściągnijcie (legalnie! za darmo!) poradnik instant, który przygotowała WiMBP. Ja ściągnęłam i jestem bardzo zadowolona. :)

Publikacja streszcza treść warsztatów Bibliocamp 2013, w fajny i przystępny sposób. Świetne estetyczne i nowoczesne wykonanie i masa przydatnej, nieprzegadanej wiedzy w formie krótkich slajdów. Bajka.

fot. materiały prasowe
































W poradniku m.in. o tym:
jak stworzyć bloga i jak go dobrze poprowadzić,
jak zwrócić na swojego bloga uwagę czytelników,
jak - jako bloger książkowy - nawiązać współpracę z wydawcami,
jakie blogi czytać,
co to jest crowdfunding i jak z niego korzystać,
o możliwościach internetu,

i dużo, dużo więcej.

Myślę, że te informacje na tyle są uniwersalne, że nie trzeba być blogerem, można tylko czytać blogi - i dzięki poradnikowi zacząć robić to świadomie, albo po prostu być miłośnikiem literatury, recenzentem, aspirującym pisarzem.

Świetna publikacja, polecam! Brawo WiMBP w Gdańsku!

Do ściągnięcia tutaj: BIBLIOCAMP BLOGI/ KSIĄŻKI/ LUDZIE


A tymczasem wracam do czytania książki, którą Wam już bardzo niedługo zrecenzuję :)

środa, 7 sierpnia 2013

Pluralia Tantum

Poczta na WP już od dawna męczy mnie przeokrutnie swoim spamem. Ale przynajmniej tytuły spam-maili bywają dość przemyślane i przykuwające uwagę. Ostatnio nawet przykuły moją uwagę bykiem ;)





Perfumy bowiem, jak spodnie i okulary i drzwi i obcęgi i skrzypce i majtki, nie mają liczby pojedynczej. Wszystkie te słowa należą do tajemniczo brzmiącej kategorii "pluralia tantum". Tutaj ciekawie o tym, dlaczego z perfumami jest jak jest: Są wyłącznie perfumy

(Lody to też pluralia tantum! Chyba, że no... hmm... ;) )

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Cuda w Empiku

Poniedziałek sentymentalny. Takie cuda do dostania w Empiku.

Pamiętacie? :)

Poczytaj mi mamo

Ja do dzisiaj mam takie papierowe pamiątki ze swojego dzieciństwa. Ilustrowane "Baśnie" Andersena, "Mały Książę", "Lato leśnych ludzi"... A z serii Poczytaj mi mamo mam na pewno "W aeroplanie" Juliana Tuwima. I dużo dużo więcej, tylko ciężko przywołać z pamięci, a boję się przekopywać te skarby - z reguły jak coś rozgrzebię, to potem uprzątnięcie tego zajmuje mi wieki.

To może następnym recenzja jakiejś "oldschoolowej" książeczki dla dzieci? ;)

czwartek, 1 sierpnia 2013

Radość!

Chorowanie ma tę zaletę, że czasem robi się bezwiednie różne bzdurne rzeczy, które mają nieoczekiwany skutek. Rzadko biorę udział w konkursach, właściwie nigdy, odkąd jako dziecko nie mogłam nigdy niczego wygrać. Ostatnio będąc strasznie osłabiona i nie w pełni sił umysłowych wzięłam udział w konkursie zorganizowanym przez Bibliotekę Manhattan. Nic rozwijającego czy kreatywnego - wyszukiwanie w internecie odpowiedzi na pytania związane z książkami, które biblioteka ma w ofercie. Zrobiłam, żeby zabić czas, coś tam jeszcze można było wygrać, chociaż sądząc z charakteru konkursu, sądziłam że co najwyżej książkę z działu "Fantastyka", jedną z gatunku tych, które "nie schodzą".

A tymczasem...

Tadam!

(zdjęcie zastępcze, gdyż chwilowo nie posiadam żadnego programu graficznego, nie licząc painta - uroki reinstalacji systemu <3 )


To oznacza, że w niedługim czasie pojawi się na Books Are The Weapon masa świeżutkich recenzji specjalnie dla Was!

Radość :)

niedziela, 28 lipca 2013

Prawda Palina

Od jakiegoś czasu natykałam się na reklamy "Prawdy" Michaela Palina. Z reguły nie reaguję na nachalny marketing, ale tym razem postanowiłam zaryzykować. Kupiłam, przeczytałam, oceniłam. Zapraszam do przeczytania. :)

"Prawda" to historia dziennikarza, który nareszcie dostaje zlecenie na miarę swoich możliwości – i to w chwili, gdy myśli, że w tej sferze nic go już nie czeka. Przy okazji na pozór banalnej historii Palin bez cienia moralizatorstwa porusza ważne dziś dla współczesnego mieszkańca Ziemi sprawy ekologii i rozwoju cywilizacyjnego oraz związanych z nimi dylematów moralnych.

Bohater "Prawdy", Keith Mabbut, jest dziennikarzem ekologicznym, który choć ma na swoim koncie niemałe sukcesy, od dawna już nie otrzymuje interesujących propozycji zawodowych. Rezygnuje z wyznawanych wartości i dla pieniędzy zadowala się pracą dla korporacji. Po zakończeniu pracy nad zamówioną książką wychwalającą firmę NorthOil (i oczywiście tuszującą wszelkie nieprawidłowości), wraca do rodzinnego Londynu, by dowiedzieć się, że jego żona znalazła sobie innego.

Na usprawiedliwienie żony (Polki!) Krystyny należy dodać, że małżeństwo od dwóch lat jest już tylko na papierze. Keith i, jak ją lubi nazywać, Krys żyją w separacji. Jednak nieżyciowy Mabbut, mieszkający z nastoletnią córką, wciąż nie potrafi się pogodzić z rozstaniem. W ogóle relacje międzyludzkie nie są jego mocną stroną. Może to wina Palina i nieumiejętnego stworzenia postaci, a może taki ten bohater miał być - enigmatyczny, wycofany, bierny i trochę nijaki. Przez pierwszy kilkadziesiąt stron książki bardzo niewiele dowiadujemy się o nim. Ma jeszcze syna, ale i ich relacje mocno odbiegają od wymarzonych. To wszystko skutkuje tym, że 56-letni Keith jest coraz bliższy pogrążenia się w depresji.

Bohater "Prawdy" nie tylko rodzinnie nie jest spełniony. Pozbawiony jakichkolwiek perspektyw zawodowych, postanawia powrócić do swojej nigdy niezrealizowanej pasji i poświęca się napisaniu debiutanckiej powieści z zakresu historii alternatywnej. Jak jednak nietrudno przewidzieć, los decyduje inaczej i Mabbut dostaje ofertę, o jakiej nie miał nawet odwagi marzyć. Ofertę nie do odrzucenia, którą… odrzuca. Ale czy można tak po prostu odrzucić życiową szansę, która może odmienić diametralnie czyjeś życie, zwłaszcza gdy ten ktoś nie ma już niczego do stracenia?

"Prawda" nie jest literackim majstersztykiem. Brakuje mocniejszego zarysowania głównego bohatera, a historia, choć ciekawa, bywa prowadzona monotonnie i przewidywalnie. Mimo to, jest to bardzo interesująca książka z punktu widzenia warsztatu dziennikarza-reportera. Trzeba przyznać, że Palin bardzo się do tego przyłożył, dzięki czemu czytelnik może dokładnie przyjrzeć się reporterskiemu procesowi twórczemu. Książka otwiera także oczy na niebezpieczeństwa czyhające na doświadczonego, a co dopiero młodego, dziennikarza, jakimi są zarówno niezdrowy idealizm, jak i zaprzedawanie siebie i swoich ideałów.

Książka zyskuje także dzięki egzotyce, bo Palin znaczną część akcji umieszcza w (moich ukochanych!) Indiach. Trzeba mu przyznać, że jest wnikliwym obserwatorem i zgrabnie oddaje rzeczywistość, skupiając się na detalach, a jednocześnie nie zanudza czytelnika niepotrzebnie długimi opisami. Powieść jest napisana lekkim językiem, bez wyraźnego stylu, co ma tę zaletę, że jest skierowana do wszystkich. Jak dla mnie, zabrakło jednak charakteru, takiego sznytu, który odróżniłby tę powieść językowo od przeciętnego kryminału.

Zapewne jak większość czytelników "Prawdy", do sięgnięcia po książkę skusiło mnie nazwisko autora. Tym, którzy nie wiedzą przypomnę, że Palin jest jednym z filarów legendarnej grupy Monty Pythona. Przynależność do takiej grupy zobowiązuje, stąd też moje oczekiwania względem książki były wysokie. Palin, jako znany komik i mistrz absurdalnego humoru, zawiódł mnie. Ale uważam, że wystarczy nie spodziewać się po "Prawdzie" Monty Pythona, żeby być zadowolonym z tej książki. Dlatego z czystym sumieniem ją polecam.

wtorek, 23 lipca 2013

Warsztaty! Warsztaty!

No to jestem z powrotem.

A wraz ze mną warsztaty!

Niedługo w Sopocie długo wyczekiwany przeze mnie festiwal Literacki Sopot. A tam targi książki, spotkania z pisarzami, no i oczywiście warsztaty. Do rozpoczęcia festiwalu pozostał niespełna miesiąc, a póki co ruszyły zapisy na warsztaty prowadzone w ramach sopockiej inicjatywy literackiej.

Ja na pewno chętnie się na jeden wybiorę i Was też gorąco zachęcam do udziału. Do wyboru macie dwudniowe warsztaty reportażu (16-17.08) i tajemniczo brzmiące warsztaty technologiczno-literackie z elementami recenzenckiego coachingu (19.08).

Więcej informacji, formularz zgłoszeniowy i regulamin znajdziecie na stronie festiwalu: http://www.literackisopot.pl/warsztaty/

No to jak? Zgłaszamy udział! :)

piątek, 12 lipca 2013

Kochanka Jerzego Pilcha

Opornie idzie mi przyswajanie zmian. Wciąż nie pamiętam o segregacji śmieci. Moi sąsiedzi za to, pamiętają. Są naprawdę zaangażowani, w odróżnieniu od miejskich urzędników. Skutkuje to tym:



A może nawet i tym, kto wie: http://www.andrzejrysuje.pl/smieci-3/

Poza tym, poznałam dziś byłą kochankę Jerzego Pilcha. Pytała mnie, co sądzę o jego literaturze.

A jutro idę na badania do szpitala i jest wielce prawdopodobne, że już tam zostanę, więc mogę się nie odzywać przez jakiś czas.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Słowo na poniedziałek

Słówko na dziś to "choroba Leśniowskiego-Crohna".

Wygląda na to, że nigdy nie skończę pisać pracy magisterskiej. To znaczy, okazało się, że ta już ukończona jest na tyle dobra językowo, i na tyle - moim zdaniem - zła merytorycznie zarazem, że MUSZĘ ją podreperować, i posłać w świat, gdzieś, gdziekolwiek, tak aby móc wpisać sobie do CV słowo PUBLIKACJA. To znaczy, że od dziś rozpoczynam żmudne poszukiwania opiekuna merytorycznego oraz rozpoczynam wystosowywanie błagalnych maili z prośbą o uzyskanie prawa do rozpowszechniania zdjęć. (Zdjęcia, które umieściłam w pracy, rozkosznie łamią prawa autorskie, na co mogłam sobie pozwolić, licząc na to, że moją pracę przeczytają dwie osoby, a korzyści majątkowe uzyskam tylko od pana ze skupu makulatury.)

Mój Pan od Antropologii Kultury (nie, to nie jest wariacja na temat Herberta) będzie zachwycony. Chyba, że każdej swojej studentce mówi basem-barytonem: wydajmy coś razem.

No i wciąż czekam na słowo od krytyka literackiego (takiego prawdziwego!), odnośnie pierwszego rozdziału mojej książki. Napisał, że, pani Agato, że w tym tygodniu. Czekam.

środa, 3 lipca 2013

Wydmuszka

Uff, trochę mnie nie było. Jak tylko moja praca magisterska wylądowała w dziekanacie, spontanicznie wyleciałam na Rodos. Przy okazji zgubiłam pytania na obronę od promotora, a pokój zamieniłam w wysypisko śmieci. (Być może jedno z drugim ma jakiś związek.) Ale na wyjeździe nie próżnowałam, przeczytałam w końcu Bargielską!

Zapraszam do przeczytania mojej recenzji. (i skomentowania/ skrytykowania/ pochwalenia, również :) )

"Obsoletki" to debiut prozatorski poetki Justyny Bargielskiej. Został doceniony przez krytyków i uhonorowany Nagrodą Literacką Gdynia. Znaczący wpływ miała na to na pewno trudna tematyka - Bargielska przełamuje tabu, w bardzo odważny sposób pisząc o dzieciach: żywych i nigdy nienarodzonych. Stworzyła studium depresji poporonieniowej, w oparciu o własne doświadczenia. Dlatego niektórym może być trudno przebrnąć przez "Obsoletki", zwłaszcza jeżeli samemu otarło się o podobne przeżycie.

Ta książka jest doskonale skonstruowana. Bargielska ma godny pozazdroszczenia warsztat. Sprawność, z jakim operuje słowem, sprawia, że "Obsoletki" czyta się szybko i przyjemnie. Jednocześnie trudna tematyka - debiut prozatorski jest dla Bargielskiej aktem terapeutycznym - powoduje, że po przeczytaniu zaledwie paru rozdziałów, trzeba odpocząć od książki psychicznie i emocjonalnie. Bywa także, że męczy zagęszczenie wątków i myśli. Momentami panuje kompletny chaos, jakby autorka wyrzucała z siebie szybko zdania i nie chciała już nigdy do nich wracać.

I bardzo dobrze, że trzeba ją czytać "na raty", w przeciwnym razie przeczytanie "Obsoletek" zajęłoby godzinę. Smętne 86 stron, z czego jakby odjąć wszystkie białe strony (każdy rozdział… rozdzialik zajmuje 1 i 1/5, /1/3 kartki). Z tego względu, jest dla mnie ogromnym rozczarowaniem. Chyba nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się mieć w rękach książki wręcz pustej w środku.

Ponadto, książka językowo nie zachwyca, a mogłaby – Bargielska jest poetką, więc ma zarówno talent jak i wiedzę teoretyczną z zakresu operowania słowami. Jednak w "Obsoletkach" kładzie nacisk przede wszystkim na przekaz oraz na uporanie się z własnymi przeżyciami, ściśle mówiąc z jednym - poronieniem.

Niestety, skutkuje to tym, że książka jest o niczym. Stanowi modelowy przykład przerostu formy nad treścią. Zamiast mocnej książki otrzymujemy zbiór króciutkich tekstów, pomagających autorce poradzić sobie z traumą. Co gorsza, chwilami poraża infantylizm autorki - wiem, że utożsamianie podmiotu lirycznego z autorem jest kardynalnym błędem, ale po poznaniu Bargielskiej i spędzeniu z nią wielu godzin wiem, że jej natura jest wielce zbliżona do natury bohaterki "Obsoletek".

Tej książki nie polecam. Ale mimo pewnego zawodu, i tak czekam na następną, bo Bargielska jest sprawną pisarką, której po prostu brakuje pomysłu na to, o czym pisać.

niedziela, 23 czerwca 2013

Czego można nauczyć się od krytyka

Pierwszy dzień warsztatów nie nastroił mnie optymistycznie i utwierdził mnie w przekonaniu, że warsztaty pisarskie nie są dla mnie. Za to drugi dzień... Rewelacja! Miałam niebywałą przyjemność spędzić 4 godziny z krytykiem literackim, wykładowcą, literaturoznawcą i miłośnikiem romantyzmu i literatury współczesnej - Jerzym Borowczykiem. I, o ile pierwszy dzień warsztatowy nie był dla mnie jakoś szczególnie wartościowy, to drugi był przemiłym zaskoczeniem.

To dość zabawne, swoją drogą, bo dałabym sobie rękę uciąć, że to zajęcia z pisarzem z prawdziwego zdarzenia będą najbardziej konstruktywne, a jedyne czego nauczę się od krytyka, to ogólne niezadowolenie z literatury.

Nie sposób podzielić się z Wami całą wiedzą, którą wyniosłam z warsztatów, poprzez bloga. Dlatego otrzymujecie ode mnie zgrabne podsumowanie tematów i zagadnień, którymi się zajmowaliśmy.Gotowi? Start!

Czytaliście Babla? Jak nie, to koniecznie zabierzcie się za jego opowiadania! A przy okazji, zastanówcie się, kiedy opowiadanie jest zastawianiem pułapki - np. w opowiadaniach ówże Babla: "Odpowiedź na ankietę" i "Moje pierwsze honorarium".

Babla mogliście nie czytać. Ale "Panią Bovary" czytaliście pewnie nie raz. ;) Zwróciliście uwagę jak Flaubert kombinuje punkty widzenia? I na czym polega sukces tej książki? (odpowiedź na drugie pytanie nie jest ważna jeśli chcecie napisać bestseller, ale jeśli zależy Wam na stworzeniu czegoś wartościowego, koniecznie musicie przeanalizować dzieło Flauberta, by zrozumieć pewne mechanizmy rządzące dobrą literaturą).

Oglądaliście film "Szpieg"? Tym, którym się spodobał, albo którzy go jeszcze nie widzieli, polecam książkę mistrza powieści szpiegowskiej - Johna le Carré - "Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg", na podstawie której powstał film. Na co zwrócił w tej powieści uwagę Jerzy Borowczyk? Na to, jak i gdzie le Carré stosuje monolog, dialog, retrospekcję i introspekcję - czyli zupełnie nowy sposób czytania powieści szpiegowskich i kryminalnych.

W dużym skrócie, tak wyglądała praca z krytykiem literackim. Jeśli kiedyś będziecie mieli okazję - polecam. :)

Wiecie, co macie robić? To do roboty (pisania/czytania)! ;)

czwartek, 20 czerwca 2013

niedziela, 16 czerwca 2013

Karimata z opieki

Ostatnio pisałam trochę oszczędniej, bo pochłonęła mnie w całości praca nad magisterką - właśnie dopieszczam 70-tą stronę :) - i różne inne projekty. Ale opłaciło się i dostałam się na warsztaty organizowane w ramach Festiwalu Literaturomanie!

Warsztaty z Justyną Bargielską

A na deser zdjęcie, które przeczy przepowiedniom, jakoby tłumacze angielskiego mieli w przyszłości wyginąć z braku zapotrzebowania na nich. Google Translate w swojej najlepszej postaci. :) Ulotka informacyjna na karimacie:


wtorek, 11 czerwca 2013

Sezon na festiwale

Kochani, sezon na festiwale... książkowe uważam za rozpoczęty!

W Warszawie zaraz rusza nowa wspaniała inicjatywa: Big Book Festival. Co ciekawe, jedną z pomysłodawczyń jest Paulina Wilk, autorka książki "Lalki w ogniu. Opowieści z Indii", którą rozkładałam na części pierwsze przez ostatni miesiąc (książkę, nie autorkę, ma się rozumieć).
(Żeby moja żmudna praca nie poszła na marne, wrzucę tu też niedługo recenzję "Lalek..." :) )

Festiwal niestety będę oglądać z boku, bo nawał pracy nie pozwala mi na wyrwanie się z miasta. Dlatego liczę na Was! Wybierzecie się? Ktoś musi mi opowiedzieć jak było. :)

Swoją drogą, nie sądzicie, że organizatorzy pozazdrościli nam, trójmieszczanom, festiwalu Literacki Sopot? ;)

niedziela, 9 czerwca 2013

Kryminały na lato

W ramach wiosennego czytania kryminałów (choć właściwie mamy już lato), jutro w sopockim Teatrze na Plaży odbędzie się czytanie "Tajemnica pułkownika Kowadły" Tadeusza Cegielskiego :) Serdecznie zachęcam. Poniedziałek, godz. 17:00.

A książka wygląda tak:


piątek, 7 czerwca 2013

Jak wydawać

Jak tylko odeśpię ostatnie egzaminy, umieszczę tu super tekst o norweskich organizacjach wydawniczych - książkowych - które natychmiast musimy przeszczepić na polski grunt!

:)

sobota, 25 maja 2013

Goła baba

No, to spektakl „Amatorki” mam już za sobą. Uczucia mam mieszane, bardziej jestem na „nie”  i wciąż uważam, że długa droga przed trójmiejskimi teatrami, zanim osiągną poziom warszawskich. Ale jeśli ktoś lubi pooglądać spektakl nagich ciał, to serdecznie zachęcam. :)

Zachęcam też do przeczytania mojej dłuuuuugiej recenzji i komentowania. ;)


„Amatorki” , czyli teatr daje ciało

Nie ma na świecie rzeczy, która sprzedawałaby się lepiej niż ciało kobiece. Chyba, że dwa ciała. Ta złota zasada kierująca niemal od zawsze światem filmu, króluje dziś i w teatrze. „Amatorki” w reżyserii Eweliny Marciniak to teatr ciała: kobiecego, młodego, a przede wszystkim nagiego, kipiącego seksualną energią.

Historia dwóch młodych dziewczyn, bohaterek powieści „Amatorki”, napisanej przez austriacką pisarkę feministyczną Elfriede Jelinek, posłużyła pisarce do zilustrowania nierównej walki płci. W dużym skrócie, mężczyzna z urodzenia jest wygrany, a kobieta z góry skazana jest na niepowodzenie, jakim jest trudne życie kobiece.

Jest to pozornie powieść o miłości. Paula, mieszkanka wsi oraz Brigitte, „ta z miasta”, żyją niezależnie od siebie, ale z rozpaczliwą determinacją poszukują tego samego – mężczyzny. Gorąco wierzą w to, że dzięki mężczyźnie, który jest dla nich synonimem lepszego życia, będą mogły porzucić swoją teraźniejszość bez perspektyw i przenieść się do przyszłości oświetlonej blaskiem męskiej chwały. Niestety, mężczyznom, którzy pojawiają się u boku bohaterek, daleko do wyśnionego ideału. Zamiast czułych rycerzy na białych koniach otrzymują prostaka Heinza i głupkowatego drwala Ericha. Co gorsza, mężczyznom nie zależy na miłości. Mężczyznom zależy na miłości fizycznej.

Spektakl w reżyserii Eweliny Marciniak również skupia się przede wszystkim na miłości fizycznej. Już w pierwszy sekundach spektaklu widzimy gołe pośladki jednej z bohaterek. Dziewczyny mają na sobie kuse spódniczki, które co chwilę zdejmują. Niemniejsze opory mają w pokazywaniu piersi. Mężczyźni z czasem też się rozbierają, jeden z aktorów robi to nawet przy wsparciu widowni – zmuszając jednego z widzów do pomocy przy zdejmowaniu spodni. Teatr dramatyczny zmienia się w teatr cielesny, seksualny. Na uwagę zasługuje genialna choreografia skomponowana przez Dominikę Knapik, oparta na dynamizmie i lekkości ruchów, którymi aktorzy zawładnęli sceną. Tym bardziej jednak męczy ta niepotrzebna nagość, gdy wszystkie role mogły zostać odegrane w pełnym ubiorze.

Tanich chwytów jest więcej. Zupełnie jakby to był film, a nie sztuka teatralna, Marciniak zdecydowała się niemal całkowicie zrezygnować z metafor, operując jedynie prostymi, freudowskimi skojarzeniami. Są gołe pośladki, ręce w majtkach, nagie piersi, ruchy kopulacyjne, nażelowany koleś w dresie, Świetlicki i Audrey Hepburn. Za mało? Dorzućmy jeszcze scenę, w której wszyscy aktorzy się rozbierają i wyobraźmy sobie najbardziej obsceniczny pocałunek świata. Tak powstały „Amatorki” w wersji Marciniak. Wersja Jelinek, choć bardziej histeryczna i rozemocjonowana, miała klasę. Po przeniesieniu na deski teatru, zostało tylko brzydkie, nagie ciało; powieść ogołocona z emocji i symboliki, która co gorsza pod koniec przybrała rysy moralizatorskie.

Wybaczyłabym, gdyby spektakl nie był na podstawie książki. Gdyby był nowatorskim projektem, nawet jeśli dość typowym dla teatru współczesnego, na pewno zostałby przeze mnie oceniony wyżej. Ale mamy do czynienia z realizacją powieści, do tego powieści powstałej przeszło 30 lat temu. Tymczasem reżyserka zbyt gorliwie starała się przełożyć odczucia Jelinek na nasze dzisiejsze doświadczenia i nową rzeczywistość, tak odmienną od tej, w której powstały „Amatorki”. I tak, z poważnej i mocnej książki mamy spektakl przeznaczony dla widza, który nie umie odczytywać metafor; operujący estetyką Galerianek i Bejbi Bluesa, sięgający do tanich chwytów, których założeniem jest szybkie pozyskanie przychylności widza. I to się o dziwo udaje – sądząc po śmiechach na widowni. Sęk w tym, że ani pierwotna historia, ani jej teatralna wariacja nie opowiadały nic śmiesznego.

Niestety, to co w książce jest smutną i pełną emocji obserwacją, w sztuce stało się martwym dydaktyzmem. Powstała tak zwana sztuka z morałem, z którym nie za bardzo wiadomo co zrobić, ponieważ jest tak banalny, że trudno wysnuć z niego nauki: mąż nie zapewni ci lepszego życia, dziecko nie zapewni ci miłości mężczyzny. Być może stąd te śmiechy widowni – lekkość, z jaką ukazane zostały ciężkie koleje losy bohaterek, uczyniła z powieści-dramatu spektakl-komedię obyczajową. Wybaczyłabym, gdyby to był spektakl szkolny, ale nim nie jest.

Spektakl uratowali sami aktorzy. Katarzyna Dałek w roli Pauli była wręcz genialna. Krzysztof Matuszewski zachwycił w roli ojca, a niezwykle wyrazistą rolę matki odegrała znana z Monologów waginy Małgorzata Brajner. To oni pokierowali spektaklem, tchnąc w niego swoją własną energię. Skutecznie odwrócili także uwagę od tandetnej i nie do końca zrozumiałej scenografii złożonej z tafli lodowiska i ściany zbudowanej ze sztucznych liści paproci. Warto zatem wybrać się na spektakl dla samego aktorstwa. Jednak miłośnicy prozy Jelinek mogą poczuć się oszukani – zamiast pięknej, tajemniczej kobiety, ubranej od stóp do głów w emocje, do której można by porównać książkę – dostajemy po prostu gołą babę.

poniedziałek, 20 maja 2013

Celebryci i książki

Kolejne Warszawskie Targi Książki już za nami. Był ktoś z Was? Mi się niestety nie udało dotrzeć, bardzo żałuję, obiecuję sama sobie poprawę. Nie jest ładnie opowiadać o wydarzeniu, w którym się uczestniczyło, jednakże muszę się podzielić z Wami pewną refleksją. Otóż czytam o autorach, którzy się pojawili, martwiąc się solidnie, że nie dojechałam, aż tu nagle natrafiam na nazwisko... „Grycan”.

Tak, tak, moi mili, takie przyszły czasy, że łatwiej kupić książkę kucharską Marty Grycan niż „Lalkę” Prusa (nie licząc opracowań szkolnych). Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak zgodzić się z coraz powszechniejszą opinią, że problemem Polaków jest nie to, że nie czytają książek, ale JAKIE książki czytają.

No właśnie, a Wy jakie czytacie? :) Chętnie posłucham/poczytam, więc chwalcie się! Ja właśnie rozpoczęłam „Lalki w ogniu” Pauliny Wilk, jestem dopiero w pierwszym rozdziale, więc jeszcze się nie wypowiadam. Ale jak skończę, na pewno napiszę Wam czy warto czy nie, i dlaczego.

A pamiętacie ranking na najgorzej brzmiący neologizm? Jerzy Szyłak nie stworzył może nowego słowa ale użył pewnej formy bardzo rzadko spotykanej i równie niewdzięcznej: „dwutworzywowy”. (w zdaniu „Komiks jest dwutworzywowy.”) Fuj!

PS.
Jutro idę na "Amatorki", więc... będzie się działo!
(Widział ktoś? Poleca? A może ktoś wybiera się i jutro się spotkamy?)

środa, 15 maja 2013

Na książki zawsze jest sezon

Dostałam właśnie dwa zaproszenia na grilla. W tym samym dniu. O tej samej godzinie. W bardzo oddalonych od siebie miejscach. Co robić? Jak żyć?

Niniejszym sezon grillowy uważam za otwarty!

A jakby jutro nie było dość atrakcji, to w Wojewódzkiej i Miejskiej Bibliotece Publicznej im. Josepha Conrada w Gdańsku (Manhattan) jest spotkanie z Jerzym Szyłakiem. Profesor, znawca komiksu, a przede wszystkim autor książek o teorii i historii komiksu i scenarzysta komiksowy opowie o swojej najnowszej publikacji.

Spotkanie jest o 17:00. Widzimy się na miejscu!

sobota, 11 maja 2013

„Ryżyzm”, „kurryzm” i „kokosizm”

Jakiś czas temu wpadliśmy ze znajomymi na pomysł zrobienia konkursu na najgorszy, najbrzydziej brzmiący neologizm.

My wciąż jeszcze się zastanawiamy i próbujemy sobie przypomnieć różne językowe potworki, które kiedyś gdzieś zasłyszeliśmy. Tymczasem ranking najbrzydszych neologizmów otwiera pisarka i podróżniczka Beata Pawlikowska i jej „kurryzm”, „ryżyzm” oraz „kokosizm”.

(I nie, ryżyzm, nie ma nic wspólnego z panem Premierem.)

Tych, których te określenia zaciekawiły, odsyłam do książki „Blondynka na Jawie”. No i czekam na Wasze neologizmy! Konkurs oficjalnie uważam za otwarty! :)

A skoro już jesteśmy przy konkursach. Ci, którym nie przyjdą do głowy żadne wstrętne neologizmy, może mają ochotę spełnić się literacko? Wyszperałam dla Was parę konkursów pisarskich. :) Na uczniów gimnazjum czeka do napisania recenzja, na tych, którzy już gimnazjum skończyli – reportaż. A bez względu na wiek, można napisać opowiadanie z wątkiem kryminalnym i Sopotem w tle. Czasu jest dużo, więc nic nie stoi na przeszkodzie, żebyście zabrali się do pisania!

Więcej informacji o konkursach znajdziecie między innymi tu:
Konkursy literackie

Są tu jakieś talenty czekające na odkrycie? :)

wtorek, 7 maja 2013

Lekcja oswajania brzydoty

Flip Springer powraca z kolejnym znakomitym reportażem. Architektoniczne ikony okresu PRL-u: Stadion Dziesięciolecia, katowicki Spodek, poznański Okrąglak, dworce i osiedla kiedyś zadziwiały – dziś już tylko straszą. Burzyć czy zostawiać? Udawać, że się nie widzi, czy wręcz przeciwnie – zacząć się nimi zachwycać?

Filip Springer jest młodym reporterem i fotografem, który zapracował sobie na przychylne oceny krytyków i czytelników książką „Miedzianka. Historia znikania” (2011). W tamtej książce Springer próbował dociec, jakim cudem małe miasteczko położone nieopodal Jeleniej Góry zniknęło z powierzchni ziemi. Tym razem, reporter skupia się na tym, co dotyka dziś niemal każdego z nas – na „ohydnej” architekturze modernistycznej.

W swojej najnowszej książce, „Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL-u”, Springer pochyla się nad niechcianymi budynkami, które miały nieszczęście powstać w tytułowym okresie. Nie robi tego jednak z litości. Okazuje budowlom pewną miłość, bynajmniej nie bezgraniczną, i przede wszystkim zrozumienie. Ta książka jest próbą usprawiedliwienia bytności architektonicznych maszkar. Springer sam starał się zrozumieć tę architekturę. Udało mu się, więc teraz pozostaliśmy już tylko my – laicy, którzy codziennie w drodze do pracy mijają betonowe molochy i zadają sobie pytanie: Dlaczego TO jeszcze tu stoi?

Springer w swojej książce tłumaczy, że nie trzeba się bać tej architektury, a nawet można ją zaakceptować. Dociera do jej genezy, odpowiada na pytanie: jak to możliwe, że te budynki powstały? Kto za tym stoi i jaki miał w tym cel? Czy warto je pozostawić czy może lepiej od razu wyburzyć, by przestały straszyć? Ujawnia tajemnice, jakie kryły betonowe pomniki smutnej przeszłości – aż do teraz.

Autor „Źle urodzonych…” zabiera nas do fascynującego świata twórców i ich dzieł. Poznamy sylwetki m.in. Zofii i Oskara Hansenów, Henryka Buszki, Aleksandra Franty czy Mieczysława Króla. Poznamy ich motywacje, które dzięki Springerowi uda nam się również zrozumieć. Dowiemy się, że straszące dziś budynki niekoniecznie odzwierciedlały zamysły i projekty architektów tamtego okresu. Co więc poszło nie tak?

Springer potrafi przykuć uwagę czytelnika i podtrzymać ją. Operuje przyjemnym, niebanalnym językiem i nawet najnudniejsze historie opisuje interesująco. Ma ogromny dar zjednywania sobie odbiorców. Historie opowiada lekkim, trochę żartobliwym tonem, dzięki czemu od tej książki naprawdę trudno się oderwać.

A do tego, to jest zdecydowanie najpiękniej wydana książka, jaką miałam kiedykolwiek w rękach! Zaprojektowaną ją chyba w ramach przekory, by podkreślić dychotomię, jaka panuje między tymi przypadkowymi, budowlami, które dziś straszą, a małym literackim dziełem sztuki.  Znakomite dopełnienie wciągających opowieści stanowią piękne zdjęcia, wśród których znalazły się zarówno fotografie archiwalne, jak i zdjęcia wykonane przez autora – ukazujące współczesną kondycję „niegdysiejszych ikon nowoczesności”.



PS. Kochani, przepraszam za zwłokę! Wiem, że wielu z Was czekało już dość długo na tę recenzję, ale ja wciąż nie mogłam znaleźć wystarczająco dużo wolnego czasu, by przeczytać „Źle urodzone” w należytym spokoju. Ale oto jest. Jak Wam się podoba? Może być? :) Przeczytacie książkę? :)

czwartek, 2 maja 2013

Dla czytelnika mógłbym zrobić wszystko

Powoli kończę czytać „Źle urodzone” mojego nowego ulubionego reportażysty, co oznacza, że niedługo pojawi się tu recenzja. Jeeeeee!

A na razie w przerwie od pracy, pracy i pracy, i chwilach majówkowego lenistwa, myślałam trochę o Wrońskim, którego pewnie już nigdy nie będę miała czasu przeczytać, ale wpadłam na inny pomysł, jak Was przekonać do jego powieści.

(Przypominam, że to ten pisarz, który jest niesamowicie zdyscyplinowany i ułożony, i ma zaplanowane kolejne 4 tomy swojej powieści.)

Utrzymane w klimacie retro kryminały o komisarzu Maciejewskim mają wielu fanów w całej Polsce. Ja jednak na spotkanie promujące najnowszą powieść z cyklu trafiłam trochę przypadkiem. Absolutnie nie żałuję. Nie dość, że załapałam się na fragmenty czytane przez doskonałego aktora – Krzysztofa Gordona, to jeszcze Wroński poruszał tematy interesujące chyba każdego młodego pisarza i ciekawskiego czytelnika.

A było tak: autor „Pogromu w przyszły wtorek” odpowiedział na pytanie, dlaczego pisanie powieści realistycznych jest bardziej pracochłonne i o czym trzeba pamiętać tworząc taką powieść. Konieczność zbierania materiałów pochłania bardzo dużo czasu, pamiętajcie o tym! Trzeba też pojawić się w miejscu akcji, żeby wczuć się w klimat opowiadanej historii, ważne są też rozmowy z mieszkańcami i ludźmi związanymi z miejscem, w którym rozgrywa się powieść – to oni są często głównymi „dostawcami” natchnienia. Naturalnie, nie można podawać czystych faktów, które najpewniej zanudziłyby czytelnika na śmierć. Wroński doskonale balansuje pomiędzy wydarzeniami prawdziwymi a fikcją literacką.

Zamiłowanie Wrońskiego do przedwojennej prasy wpłynęło na klimat retro kryminału, pomogło także autorowi trzymać się faktów. Do napisania takiej powieści już nie wystarcza własna wyobraźnia, konieczne jest sprawdzenie materiałów historycznych i topograficznych. Przyczyna jest bardzo prozaiczna – pisarz musi liczyć się z tym, że dojdzie do konfrontacji z mieszkańcami, którzy bedą zadawać pytania. 

No dobrze, to gdzie ta fikcja u Wrońskiego, który wiernie odwzorowuje przedwojenny Lublin? Autor przyznał się bez bicia, że przy wzorowaniu się na wydarzeniach historycznych, często... przesuwa się daty tak, żeby skoncentrować te wydarzenia w krótszym czasie, aby akcja była bardziej wartka i wciągająca. Podobnie rzecz ma się z konstruowaniem postaci. Wroński wytłumaczył to na przykładzie głównego bohatera, komisarza Maciejewskiego. Po rozmowach i konsultacjach z prawdziwymi policjantami okazało się, że ich życie i praca bywają dość monotonne, trzeba zatem to jakoś zagęścić i urozmaicić. Warto np. dodać do charakterów postaci różne przywary, przesadzone cechy, żeby uczynić je ciekawszymi i zadowolić czytelnika. Czego się nie robi dla czytelnika. ;)

Tak oto streściłam Wam spotkanie z pisarzem. Ale na następne to już się chyba wybierzecie sami, co? :)

sobota, 27 kwietnia 2013

Pisarz musi mieć plan

Niby banał, a jednak ciężko sobie wyobrazić, żeby pisarz rozpisywał sobie plan pracy, tak jak to zwykliśmy robić w podstawówce. Marcin Wroński wczoraj przyznał, że ma już plany co do tomu 6., 7., 8. i 10. przygód komisarza Maciejewskiego. Niesamowite. Ja nie mam pomysłu na kolejny akapit mojej pracy magisterskiej...

Byłabym beznadziejnym autorem kryminałów.

Wroński jest za to całkiem niezłym. Tzn., tak wynika z odczuć laika, który jeszcze nie przeczytał ani jednego tomu jego autorstwa. Ale rzesze wiernych fanów chyba się nie mylą? Mnie także wciągnęły czytane podczas spotkania fragmenty. (połączenie spotkania autorskiego z czytaniem fragmentów premierowej książki jest obłędnym pomysłem!)

To, co najbardziej w tych kryminałach zachwyca, to fakt, że Wroński ogromną wagę przykłada do historii, którą jedynie wzbogaca fikcyjnymi detalami. Co prawda, jego książki chwilami ciężko się czyta, ze względu na specyficzny styl i język, który chwilami brzmi jak ćwiczenia logopedyczne dla obcojęzycznych…

Jednak na zachętę fragment udostępniony przez wydawnictwo W.A.B. Mnie zachęcił :)

"Mył się chyba przedwczoraj, o ile dobrze pamiętał. Jednakże Róża albo miała katar, albo straciła węch od szpitalnych chemikaliów, bo jej palce wędrowały po całym ciele Zygi, wtulała nos w siwiejący zarost na jego torsie. Krzesło pod nimi skrzypiało cicho, ale Olek spał spokojnie, opatulony nieświeżą pościelą ojca. Jemu też najwyraźniej nie przeszkadzał zapach męskiego potu.
Maciejewski już nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio miał Różę, chyba przed rokiem, ale skądś wzięła się w nim zupełnie nowa delikatność; nie spieszył się, właściwie nawet jej nie pożądał, tylko kochał. Przez więzienie? Przez więzienie powinien być raczej wyposzczony. Tymczasem to ona pierwsza zastygła w spazmie. Zyga uniósł ją jeszcze kilkakrotnie, mocno ściskając miękkie i ciepłe pośladki, potem przytrzymał, kiedy zawisła mu w ramionach. Krzesło jęknęło głośniej niż którekolwiek z nich.
Komisarz zaniósł żonę do łóżka, nie zwracając uwagi, jak komicznie musiał wyglądać, po drodze wyswobadzając się z krępujących mu kostki spodni. Delikatnie przesunęła dziecko, Zyga uklęknął obok niej na podłodze. Zanurzył nos we włosach Róży."

wtorek, 23 kwietnia 2013

Święto Książki

Dziś Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich! Z tej okazji nie tylko w Polsce, ale i na świecie odbył się szereg inicjatyw promujących czytelnictwo.  A Wy promujecie czytelnictwo wśród znajomych? :)

W Warszawie działacze jednej z partii politycznych rozdawali książki. I to aż 100 000! Sporo klasyków, trochę nowości. Odcinając się od wszelkich działań politycznych, uważam że taka inicjatywa jest po prostu super. Żałuję tylko, że akcja ominęła Sopot. Ale może chociaż Wy się załapaliście. ;)

Przydałoby się i mi jakieś świętowanie z książką... Obok mnie leży już upragniony „Humanizm ewolucyjny” M. Schmidta-Salomona i czeka, czeka... Tymczasem wciąż wałkuję reportaż podróżniczy Piotra Skawińskiego, potrzebny mi do ukończenia przeklętej magisterki.

Ale nie narzekam. :) „Gdy nie nadejdzie jutro” to interesująca i mocna książka. I nie traci na tym, że czytam ją po raz setny. Ten, kto lubi książki napisane po męsku, bez zbędnych ozdobników i poetyckich przenośni jak przystało na reportaż podróżniczy będzie usatysfakcjonowany. Autor przedstawia surowy obraz prawdziwych Indii – kraju slumsów, nieletnich prostytutek, głodujących dzieci, ofiar gwałtu i reżimu. Indii, o jakich wolelibyśmy nie wiedzieć.

To nie jest opowieść przypadkowego turysty, zafascynowanego tym, co widzi po raz pierwszy. Paweł Skawiński jest ekonomistą i dziennikarzem zaangażowanym społecznie w pomoc tybetańskim uchodźcom, więc Indie zna od podszewki.

To cenna książka, zarówno dla zapalonych podróżników, planujących podróż po Azji, jak i dla czytelnika, który jest po prostu ciekaw innych kultur i światów. Reportaż Skawińskiego jest zbiorem krótkich opowieści, wciągających historii i poruszających opisów, bogato ilustrowanych czarno-białymi fotografiami.

Obraz współczesnych Indii wyłaniający się z „Gdy nie nadejdzie jutro” jest ciężki i brudny i nie ma nic wspólnego z obrazami znanymi nam z kina bollywoodzkiego. Niektórych czytelników czeka ogromne zaskoczenie. Autor ukazuje gnijące wnętrze pięknego kraju, przedzierając się przez powierzchowną „turystyczną” warstwę i docierając do niewygodnej prawdy i najgorszych sekretów.

Trudna książka, która zmusza do zastanowienia i pokazuje nam, jak bardzo powinniśmy być szczęśliwi z tego co mamy. Powinni po nią sięgnąć przede wszystkim ci czytelnicy, którzy wabieni wizją Indii jako egzotycznej kolebki jogi, medytacji i wiecznego szczęścia, planują tam podróż – lepiej przygotują się do wyprawy i unikną bolesnego rozczarowania. Ale warto ją przeczytać nawet jeśli nie lubimy wyściubiać nosa z domu. Słowem polecam. :) Tutaj do przeczytania moja mała recenzja reportażu: http://www.cdn.ug.edu.pl/index.php/kultura/literatura/1249-ciemna-strona-indii

A co ciekawego Wy ostatnio czytaliście? :)

piątek, 19 kwietnia 2013

Nachaluksy

Wygląda na to, że po wielu latach, do smętnie małego grona moich ulubionych reportażystów, składającego się z jednego autora – tak, tak, Mariusza Szczygła – dołączy ktoś nowy. Nareszcie! (o tym dlaczego dla zasady nie czytam już Hugo-Badera, opowiem innym razem)

Filipem Springerem jestem oczarowana. Jego „Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL” dopiero zaczęłam czytać, ale słuchając go na spotkaniu, wiem już, że będzie warto. Teraz z niecierpliwością czekam tylko aż „Zaczyn” się wydrukuje i Springer znów nawiedzi Trójmiasto.

Nikogo nie zaskoczę, pisząc, że można być dobrym pisarzem, ale kiepskim mówcą. Że można popełnić wielkie dzieło, ale nie umieć go sprzedać. Springer nie dość, że tworzy świetne reportaże, to jeszcze opowiada o nich hipnotyzująco. Nic dziwnego, że sala Teatru na Plaży była wypełniona po brzegi.

Zachęcam wszystkich gorąco, żeby wybrali się ze mną na następne spotkanie. Jeszcze nie znam daty, trzeba będzie poczekać na premierę jego nowej książki, ale o wszystkim z radością będę Was informować na blogu. Nie trzeba być fanem architektury, zwłaszcza, że trudno być fanem tej PRL-owskiej ;) (o tym, dlaczego nie trzeba jej kochać, Springer pisze w swojej książce).

No. To pierwsze spotkanie ze znanym pisarzem bardzo udane, a dziś kolejny dowód na to, że warto czytać książki. Buty nachaluksy :)

wtorek, 16 kwietnia 2013

Książka za 1 zł

Pewna księgarnia, wychodząc z założenia, że w Polsce i tak nikt nie czyta książek, zorganizowała akcję „Książka za 1 zł”. W tym roku, a dokładnie wczoraj, odbyła się druga edycja. Akcja polegała na tym, że o określonej godzinie podawano kod rabatowy, który należało wpisać w formularzu kupna książki. Pierwszych dwustu szczęśliwców mogło wybrać jedną książkę z listy i zredukować jej cenę do symbolicznej złotówki. Słyszeliście może o tej akcji?

Kod został podany o określonej godzinie. I na tym koniec sukcesów. To, co nastąpiło potem, to nie była akcja promocyjna, tylko Armagedon.

Strona księgarni „padła” jeszcze na chwilę przed godziną zero. I nie ruszyła przez kolejnych parę godzin, pomijając jakieś smętne podrygi – momenty, w których podczas machinalnego odświeżania stron, w końcu dodawało się upatrzoną pozycję do koszyka, tylko po to by za chwilę przeczytać: Internal Server Error 500.

Gros ludzi próbowało przez niemal 4 godziny dokonać zakupu, aż w końcu strona zaczęła działać. Kod promocyjny za to przestał. Reakcje niedoszłych kupujących były łatwe do przewidzenia...

Podobno znalazło się paru szczęśliwców, którym udało się kupić książkę za 1 zł. Jeśli jest nim ktoś z Was, proszę, niech się pochwali, jak mu się to udało – jestem ciekawa :) Z tego co widzę w komentarzach na stronach poświęconych akcji, większość osób, która zmarnowała czas walcząc z techniką, teraz wytoczyła walkę księgarni – uciekając do konkurencji

Pomimo tak niesprzyjających okoliczności, przeciążony serwer i niedziałająca strona księgarni pokazują, że jednak lubimy książki i lubimy czytać. I to jak! To nastraja bardzo optymistycznie.

Choć afera większa niż ta ze Znikającym Klubem. (he he)

Za to dzisiaj (16.04) o 18:00 w sopockim Atelier (Teatr na Plaży) spotkanie ze znanym pisarzem. Za darmo :)

sobota, 13 kwietnia 2013

I cóż, że ze Szwecji

Po świętach zostało już tylko wspomnienie i resztki potraw oraz produktów z długą datą ważności. Ja np. natrafiłam na resztki kupionego (sic! ja naprawdę nie umiem gotować ani nawet piec) ciasta. Ciastu, a raczej etykiecie przyjrzałam się z troską, „dojeść” czy „wyrzucić”, i dzięki temu przeczytałam skład, a tam…
Ale o tym zaraz.

Od paru dni zmagam się z recenzją książki. Dzisiaj w końcu przysiadłam do tego na dobre, ale wciąż mam straszne opory, zgodnie z zasadą, że jak nie można powiedzieć nic dobrego, lepiej przemilczeć. Nie chcę być Tomaszem Raczkiem literatury…

Z drugiej strony, jak dużo recenzent może nakłamać w jednym tekście?

Zastanówcie się, bo ciekawią mnie Wasze opinie. :) Tymczasem ja wracam do tej niezręcznej recenzji książki, do której korektor ewidentnie nie miał dostępu. Nie będę tu dokumentować wszystkich kwiatków stylistycznych i gramatycznych, jakie znalazły się w książce, raz że powieść ma 448 stron, dwa – naprawdę ze wszelkich sił staram się być miła dla wydawnictwa, od którego dostaję książkę.

(Aczkolwiek „wracaj z powrotem”, mylenie dopełniacza z biernikiem, i parę literówek zasługiwałoby może, żeby o tym wspomnieć. Chyba będę musiała kiedyś o tym więcej napisać. ;) )

Jak pomyślę, jak z tego niefortunnego zadania wybrnąć i skończę wreszcie pisanie, pochwalę się efektem – a nuż przyda się komuś, kto stoi na początku recenzenckiej drogi. Może też ktoś tutaj mi doradzi jak łagodnie zwrócić uwagę wydawnictwu, że korektor to jest jednak fajna i przydatna sprawa :)

Dosyć gadania, czas na zdjęcie!



wtorek, 19 marca 2013

Wielki początek


















To nie jest blog o gotowaniu.
Ale i tak będzie interesująco.

Napiszę tu jak poznać znanego pisarza.
Jak utrzymywać dobre stosunki z wydawnictwem, które wypuszcza kiepskie książki i wysyła nam je z nadzieją na przychylną recenzję.
Jak czytać, co czytać, gdzie czytać. A tak w ogóle dlaczego czytać?
Jaki jest związek między czytaniem książek a blogowaniem.
Och, i będzie dużo zdjęć, śmiesznych i strasznych, dowodzących, że warto czytać książki.

Blogerzy, czytelnicy, pisarze, dziennikarze: łączmy się!

Milion pomysłów i porad, i tylko jeden blog.
Booksaretheweapon.blogspot.com

:)