sobota, 27 kwietnia 2013

Pisarz musi mieć plan

Niby banał, a jednak ciężko sobie wyobrazić, żeby pisarz rozpisywał sobie plan pracy, tak jak to zwykliśmy robić w podstawówce. Marcin Wroński wczoraj przyznał, że ma już plany co do tomu 6., 7., 8. i 10. przygód komisarza Maciejewskiego. Niesamowite. Ja nie mam pomysłu na kolejny akapit mojej pracy magisterskiej...

Byłabym beznadziejnym autorem kryminałów.

Wroński jest za to całkiem niezłym. Tzn., tak wynika z odczuć laika, który jeszcze nie przeczytał ani jednego tomu jego autorstwa. Ale rzesze wiernych fanów chyba się nie mylą? Mnie także wciągnęły czytane podczas spotkania fragmenty. (połączenie spotkania autorskiego z czytaniem fragmentów premierowej książki jest obłędnym pomysłem!)

To, co najbardziej w tych kryminałach zachwyca, to fakt, że Wroński ogromną wagę przykłada do historii, którą jedynie wzbogaca fikcyjnymi detalami. Co prawda, jego książki chwilami ciężko się czyta, ze względu na specyficzny styl i język, który chwilami brzmi jak ćwiczenia logopedyczne dla obcojęzycznych…

Jednak na zachętę fragment udostępniony przez wydawnictwo W.A.B. Mnie zachęcił :)

"Mył się chyba przedwczoraj, o ile dobrze pamiętał. Jednakże Róża albo miała katar, albo straciła węch od szpitalnych chemikaliów, bo jej palce wędrowały po całym ciele Zygi, wtulała nos w siwiejący zarost na jego torsie. Krzesło pod nimi skrzypiało cicho, ale Olek spał spokojnie, opatulony nieświeżą pościelą ojca. Jemu też najwyraźniej nie przeszkadzał zapach męskiego potu.
Maciejewski już nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio miał Różę, chyba przed rokiem, ale skądś wzięła się w nim zupełnie nowa delikatność; nie spieszył się, właściwie nawet jej nie pożądał, tylko kochał. Przez więzienie? Przez więzienie powinien być raczej wyposzczony. Tymczasem to ona pierwsza zastygła w spazmie. Zyga uniósł ją jeszcze kilkakrotnie, mocno ściskając miękkie i ciepłe pośladki, potem przytrzymał, kiedy zawisła mu w ramionach. Krzesło jęknęło głośniej niż którekolwiek z nich.
Komisarz zaniósł żonę do łóżka, nie zwracając uwagi, jak komicznie musiał wyglądać, po drodze wyswobadzając się z krępujących mu kostki spodni. Delikatnie przesunęła dziecko, Zyga uklęknął obok niej na podłodze. Zanurzył nos we włosach Róży."

wtorek, 23 kwietnia 2013

Święto Książki

Dziś Światowy Dzień Książki i Praw Autorskich! Z tej okazji nie tylko w Polsce, ale i na świecie odbył się szereg inicjatyw promujących czytelnictwo.  A Wy promujecie czytelnictwo wśród znajomych? :)

W Warszawie działacze jednej z partii politycznych rozdawali książki. I to aż 100 000! Sporo klasyków, trochę nowości. Odcinając się od wszelkich działań politycznych, uważam że taka inicjatywa jest po prostu super. Żałuję tylko, że akcja ominęła Sopot. Ale może chociaż Wy się załapaliście. ;)

Przydałoby się i mi jakieś świętowanie z książką... Obok mnie leży już upragniony „Humanizm ewolucyjny” M. Schmidta-Salomona i czeka, czeka... Tymczasem wciąż wałkuję reportaż podróżniczy Piotra Skawińskiego, potrzebny mi do ukończenia przeklętej magisterki.

Ale nie narzekam. :) „Gdy nie nadejdzie jutro” to interesująca i mocna książka. I nie traci na tym, że czytam ją po raz setny. Ten, kto lubi książki napisane po męsku, bez zbędnych ozdobników i poetyckich przenośni jak przystało na reportaż podróżniczy będzie usatysfakcjonowany. Autor przedstawia surowy obraz prawdziwych Indii – kraju slumsów, nieletnich prostytutek, głodujących dzieci, ofiar gwałtu i reżimu. Indii, o jakich wolelibyśmy nie wiedzieć.

To nie jest opowieść przypadkowego turysty, zafascynowanego tym, co widzi po raz pierwszy. Paweł Skawiński jest ekonomistą i dziennikarzem zaangażowanym społecznie w pomoc tybetańskim uchodźcom, więc Indie zna od podszewki.

To cenna książka, zarówno dla zapalonych podróżników, planujących podróż po Azji, jak i dla czytelnika, który jest po prostu ciekaw innych kultur i światów. Reportaż Skawińskiego jest zbiorem krótkich opowieści, wciągających historii i poruszających opisów, bogato ilustrowanych czarno-białymi fotografiami.

Obraz współczesnych Indii wyłaniający się z „Gdy nie nadejdzie jutro” jest ciężki i brudny i nie ma nic wspólnego z obrazami znanymi nam z kina bollywoodzkiego. Niektórych czytelników czeka ogromne zaskoczenie. Autor ukazuje gnijące wnętrze pięknego kraju, przedzierając się przez powierzchowną „turystyczną” warstwę i docierając do niewygodnej prawdy i najgorszych sekretów.

Trudna książka, która zmusza do zastanowienia i pokazuje nam, jak bardzo powinniśmy być szczęśliwi z tego co mamy. Powinni po nią sięgnąć przede wszystkim ci czytelnicy, którzy wabieni wizją Indii jako egzotycznej kolebki jogi, medytacji i wiecznego szczęścia, planują tam podróż – lepiej przygotują się do wyprawy i unikną bolesnego rozczarowania. Ale warto ją przeczytać nawet jeśli nie lubimy wyściubiać nosa z domu. Słowem polecam. :) Tutaj do przeczytania moja mała recenzja reportażu: http://www.cdn.ug.edu.pl/index.php/kultura/literatura/1249-ciemna-strona-indii

A co ciekawego Wy ostatnio czytaliście? :)

piątek, 19 kwietnia 2013

Nachaluksy

Wygląda na to, że po wielu latach, do smętnie małego grona moich ulubionych reportażystów, składającego się z jednego autora – tak, tak, Mariusza Szczygła – dołączy ktoś nowy. Nareszcie! (o tym dlaczego dla zasady nie czytam już Hugo-Badera, opowiem innym razem)

Filipem Springerem jestem oczarowana. Jego „Źle urodzone. Reportaże o architekturze PRL” dopiero zaczęłam czytać, ale słuchając go na spotkaniu, wiem już, że będzie warto. Teraz z niecierpliwością czekam tylko aż „Zaczyn” się wydrukuje i Springer znów nawiedzi Trójmiasto.

Nikogo nie zaskoczę, pisząc, że można być dobrym pisarzem, ale kiepskim mówcą. Że można popełnić wielkie dzieło, ale nie umieć go sprzedać. Springer nie dość, że tworzy świetne reportaże, to jeszcze opowiada o nich hipnotyzująco. Nic dziwnego, że sala Teatru na Plaży była wypełniona po brzegi.

Zachęcam wszystkich gorąco, żeby wybrali się ze mną na następne spotkanie. Jeszcze nie znam daty, trzeba będzie poczekać na premierę jego nowej książki, ale o wszystkim z radością będę Was informować na blogu. Nie trzeba być fanem architektury, zwłaszcza, że trudno być fanem tej PRL-owskiej ;) (o tym, dlaczego nie trzeba jej kochać, Springer pisze w swojej książce).

No. To pierwsze spotkanie ze znanym pisarzem bardzo udane, a dziś kolejny dowód na to, że warto czytać książki. Buty nachaluksy :)

wtorek, 16 kwietnia 2013

Książka za 1 zł

Pewna księgarnia, wychodząc z założenia, że w Polsce i tak nikt nie czyta książek, zorganizowała akcję „Książka za 1 zł”. W tym roku, a dokładnie wczoraj, odbyła się druga edycja. Akcja polegała na tym, że o określonej godzinie podawano kod rabatowy, który należało wpisać w formularzu kupna książki. Pierwszych dwustu szczęśliwców mogło wybrać jedną książkę z listy i zredukować jej cenę do symbolicznej złotówki. Słyszeliście może o tej akcji?

Kod został podany o określonej godzinie. I na tym koniec sukcesów. To, co nastąpiło potem, to nie była akcja promocyjna, tylko Armagedon.

Strona księgarni „padła” jeszcze na chwilę przed godziną zero. I nie ruszyła przez kolejnych parę godzin, pomijając jakieś smętne podrygi – momenty, w których podczas machinalnego odświeżania stron, w końcu dodawało się upatrzoną pozycję do koszyka, tylko po to by za chwilę przeczytać: Internal Server Error 500.

Gros ludzi próbowało przez niemal 4 godziny dokonać zakupu, aż w końcu strona zaczęła działać. Kod promocyjny za to przestał. Reakcje niedoszłych kupujących były łatwe do przewidzenia...

Podobno znalazło się paru szczęśliwców, którym udało się kupić książkę za 1 zł. Jeśli jest nim ktoś z Was, proszę, niech się pochwali, jak mu się to udało – jestem ciekawa :) Z tego co widzę w komentarzach na stronach poświęconych akcji, większość osób, która zmarnowała czas walcząc z techniką, teraz wytoczyła walkę księgarni – uciekając do konkurencji

Pomimo tak niesprzyjających okoliczności, przeciążony serwer i niedziałająca strona księgarni pokazują, że jednak lubimy książki i lubimy czytać. I to jak! To nastraja bardzo optymistycznie.

Choć afera większa niż ta ze Znikającym Klubem. (he he)

Za to dzisiaj (16.04) o 18:00 w sopockim Atelier (Teatr na Plaży) spotkanie ze znanym pisarzem. Za darmo :)

sobota, 13 kwietnia 2013

I cóż, że ze Szwecji

Po świętach zostało już tylko wspomnienie i resztki potraw oraz produktów z długą datą ważności. Ja np. natrafiłam na resztki kupionego (sic! ja naprawdę nie umiem gotować ani nawet piec) ciasta. Ciastu, a raczej etykiecie przyjrzałam się z troską, „dojeść” czy „wyrzucić”, i dzięki temu przeczytałam skład, a tam…
Ale o tym zaraz.

Od paru dni zmagam się z recenzją książki. Dzisiaj w końcu przysiadłam do tego na dobre, ale wciąż mam straszne opory, zgodnie z zasadą, że jak nie można powiedzieć nic dobrego, lepiej przemilczeć. Nie chcę być Tomaszem Raczkiem literatury…

Z drugiej strony, jak dużo recenzent może nakłamać w jednym tekście?

Zastanówcie się, bo ciekawią mnie Wasze opinie. :) Tymczasem ja wracam do tej niezręcznej recenzji książki, do której korektor ewidentnie nie miał dostępu. Nie będę tu dokumentować wszystkich kwiatków stylistycznych i gramatycznych, jakie znalazły się w książce, raz że powieść ma 448 stron, dwa – naprawdę ze wszelkich sił staram się być miła dla wydawnictwa, od którego dostaję książkę.

(Aczkolwiek „wracaj z powrotem”, mylenie dopełniacza z biernikiem, i parę literówek zasługiwałoby może, żeby o tym wspomnieć. Chyba będę musiała kiedyś o tym więcej napisać. ;) )

Jak pomyślę, jak z tego niefortunnego zadania wybrnąć i skończę wreszcie pisanie, pochwalę się efektem – a nuż przyda się komuś, kto stoi na początku recenzenckiej drogi. Może też ktoś tutaj mi doradzi jak łagodnie zwrócić uwagę wydawnictwu, że korektor to jest jednak fajna i przydatna sprawa :)

Dosyć gadania, czas na zdjęcie!