niedziela, 28 lipca 2013

Prawda Palina

Od jakiegoś czasu natykałam się na reklamy "Prawdy" Michaela Palina. Z reguły nie reaguję na nachalny marketing, ale tym razem postanowiłam zaryzykować. Kupiłam, przeczytałam, oceniłam. Zapraszam do przeczytania. :)

"Prawda" to historia dziennikarza, który nareszcie dostaje zlecenie na miarę swoich możliwości – i to w chwili, gdy myśli, że w tej sferze nic go już nie czeka. Przy okazji na pozór banalnej historii Palin bez cienia moralizatorstwa porusza ważne dziś dla współczesnego mieszkańca Ziemi sprawy ekologii i rozwoju cywilizacyjnego oraz związanych z nimi dylematów moralnych.

Bohater "Prawdy", Keith Mabbut, jest dziennikarzem ekologicznym, który choć ma na swoim koncie niemałe sukcesy, od dawna już nie otrzymuje interesujących propozycji zawodowych. Rezygnuje z wyznawanych wartości i dla pieniędzy zadowala się pracą dla korporacji. Po zakończeniu pracy nad zamówioną książką wychwalającą firmę NorthOil (i oczywiście tuszującą wszelkie nieprawidłowości), wraca do rodzinnego Londynu, by dowiedzieć się, że jego żona znalazła sobie innego.

Na usprawiedliwienie żony (Polki!) Krystyny należy dodać, że małżeństwo od dwóch lat jest już tylko na papierze. Keith i, jak ją lubi nazywać, Krys żyją w separacji. Jednak nieżyciowy Mabbut, mieszkający z nastoletnią córką, wciąż nie potrafi się pogodzić z rozstaniem. W ogóle relacje międzyludzkie nie są jego mocną stroną. Może to wina Palina i nieumiejętnego stworzenia postaci, a może taki ten bohater miał być - enigmatyczny, wycofany, bierny i trochę nijaki. Przez pierwszy kilkadziesiąt stron książki bardzo niewiele dowiadujemy się o nim. Ma jeszcze syna, ale i ich relacje mocno odbiegają od wymarzonych. To wszystko skutkuje tym, że 56-letni Keith jest coraz bliższy pogrążenia się w depresji.

Bohater "Prawdy" nie tylko rodzinnie nie jest spełniony. Pozbawiony jakichkolwiek perspektyw zawodowych, postanawia powrócić do swojej nigdy niezrealizowanej pasji i poświęca się napisaniu debiutanckiej powieści z zakresu historii alternatywnej. Jak jednak nietrudno przewidzieć, los decyduje inaczej i Mabbut dostaje ofertę, o jakiej nie miał nawet odwagi marzyć. Ofertę nie do odrzucenia, którą… odrzuca. Ale czy można tak po prostu odrzucić życiową szansę, która może odmienić diametralnie czyjeś życie, zwłaszcza gdy ten ktoś nie ma już niczego do stracenia?

"Prawda" nie jest literackim majstersztykiem. Brakuje mocniejszego zarysowania głównego bohatera, a historia, choć ciekawa, bywa prowadzona monotonnie i przewidywalnie. Mimo to, jest to bardzo interesująca książka z punktu widzenia warsztatu dziennikarza-reportera. Trzeba przyznać, że Palin bardzo się do tego przyłożył, dzięki czemu czytelnik może dokładnie przyjrzeć się reporterskiemu procesowi twórczemu. Książka otwiera także oczy na niebezpieczeństwa czyhające na doświadczonego, a co dopiero młodego, dziennikarza, jakimi są zarówno niezdrowy idealizm, jak i zaprzedawanie siebie i swoich ideałów.

Książka zyskuje także dzięki egzotyce, bo Palin znaczną część akcji umieszcza w (moich ukochanych!) Indiach. Trzeba mu przyznać, że jest wnikliwym obserwatorem i zgrabnie oddaje rzeczywistość, skupiając się na detalach, a jednocześnie nie zanudza czytelnika niepotrzebnie długimi opisami. Powieść jest napisana lekkim językiem, bez wyraźnego stylu, co ma tę zaletę, że jest skierowana do wszystkich. Jak dla mnie, zabrakło jednak charakteru, takiego sznytu, który odróżniłby tę powieść językowo od przeciętnego kryminału.

Zapewne jak większość czytelników "Prawdy", do sięgnięcia po książkę skusiło mnie nazwisko autora. Tym, którzy nie wiedzą przypomnę, że Palin jest jednym z filarów legendarnej grupy Monty Pythona. Przynależność do takiej grupy zobowiązuje, stąd też moje oczekiwania względem książki były wysokie. Palin, jako znany komik i mistrz absurdalnego humoru, zawiódł mnie. Ale uważam, że wystarczy nie spodziewać się po "Prawdzie" Monty Pythona, żeby być zadowolonym z tej książki. Dlatego z czystym sumieniem ją polecam.

wtorek, 23 lipca 2013

Warsztaty! Warsztaty!

No to jestem z powrotem.

A wraz ze mną warsztaty!

Niedługo w Sopocie długo wyczekiwany przeze mnie festiwal Literacki Sopot. A tam targi książki, spotkania z pisarzami, no i oczywiście warsztaty. Do rozpoczęcia festiwalu pozostał niespełna miesiąc, a póki co ruszyły zapisy na warsztaty prowadzone w ramach sopockiej inicjatywy literackiej.

Ja na pewno chętnie się na jeden wybiorę i Was też gorąco zachęcam do udziału. Do wyboru macie dwudniowe warsztaty reportażu (16-17.08) i tajemniczo brzmiące warsztaty technologiczno-literackie z elementami recenzenckiego coachingu (19.08).

Więcej informacji, formularz zgłoszeniowy i regulamin znajdziecie na stronie festiwalu: http://www.literackisopot.pl/warsztaty/

No to jak? Zgłaszamy udział! :)

piątek, 12 lipca 2013

Kochanka Jerzego Pilcha

Opornie idzie mi przyswajanie zmian. Wciąż nie pamiętam o segregacji śmieci. Moi sąsiedzi za to, pamiętają. Są naprawdę zaangażowani, w odróżnieniu od miejskich urzędników. Skutkuje to tym:



A może nawet i tym, kto wie: http://www.andrzejrysuje.pl/smieci-3/

Poza tym, poznałam dziś byłą kochankę Jerzego Pilcha. Pytała mnie, co sądzę o jego literaturze.

A jutro idę na badania do szpitala i jest wielce prawdopodobne, że już tam zostanę, więc mogę się nie odzywać przez jakiś czas.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Słowo na poniedziałek

Słówko na dziś to "choroba Leśniowskiego-Crohna".

Wygląda na to, że nigdy nie skończę pisać pracy magisterskiej. To znaczy, okazało się, że ta już ukończona jest na tyle dobra językowo, i na tyle - moim zdaniem - zła merytorycznie zarazem, że MUSZĘ ją podreperować, i posłać w świat, gdzieś, gdziekolwiek, tak aby móc wpisać sobie do CV słowo PUBLIKACJA. To znaczy, że od dziś rozpoczynam żmudne poszukiwania opiekuna merytorycznego oraz rozpoczynam wystosowywanie błagalnych maili z prośbą o uzyskanie prawa do rozpowszechniania zdjęć. (Zdjęcia, które umieściłam w pracy, rozkosznie łamią prawa autorskie, na co mogłam sobie pozwolić, licząc na to, że moją pracę przeczytają dwie osoby, a korzyści majątkowe uzyskam tylko od pana ze skupu makulatury.)

Mój Pan od Antropologii Kultury (nie, to nie jest wariacja na temat Herberta) będzie zachwycony. Chyba, że każdej swojej studentce mówi basem-barytonem: wydajmy coś razem.

No i wciąż czekam na słowo od krytyka literackiego (takiego prawdziwego!), odnośnie pierwszego rozdziału mojej książki. Napisał, że, pani Agato, że w tym tygodniu. Czekam.

środa, 3 lipca 2013

Wydmuszka

Uff, trochę mnie nie było. Jak tylko moja praca magisterska wylądowała w dziekanacie, spontanicznie wyleciałam na Rodos. Przy okazji zgubiłam pytania na obronę od promotora, a pokój zamieniłam w wysypisko śmieci. (Być może jedno z drugim ma jakiś związek.) Ale na wyjeździe nie próżnowałam, przeczytałam w końcu Bargielską!

Zapraszam do przeczytania mojej recenzji. (i skomentowania/ skrytykowania/ pochwalenia, również :) )

"Obsoletki" to debiut prozatorski poetki Justyny Bargielskiej. Został doceniony przez krytyków i uhonorowany Nagrodą Literacką Gdynia. Znaczący wpływ miała na to na pewno trudna tematyka - Bargielska przełamuje tabu, w bardzo odważny sposób pisząc o dzieciach: żywych i nigdy nienarodzonych. Stworzyła studium depresji poporonieniowej, w oparciu o własne doświadczenia. Dlatego niektórym może być trudno przebrnąć przez "Obsoletki", zwłaszcza jeżeli samemu otarło się o podobne przeżycie.

Ta książka jest doskonale skonstruowana. Bargielska ma godny pozazdroszczenia warsztat. Sprawność, z jakim operuje słowem, sprawia, że "Obsoletki" czyta się szybko i przyjemnie. Jednocześnie trudna tematyka - debiut prozatorski jest dla Bargielskiej aktem terapeutycznym - powoduje, że po przeczytaniu zaledwie paru rozdziałów, trzeba odpocząć od książki psychicznie i emocjonalnie. Bywa także, że męczy zagęszczenie wątków i myśli. Momentami panuje kompletny chaos, jakby autorka wyrzucała z siebie szybko zdania i nie chciała już nigdy do nich wracać.

I bardzo dobrze, że trzeba ją czytać "na raty", w przeciwnym razie przeczytanie "Obsoletek" zajęłoby godzinę. Smętne 86 stron, z czego jakby odjąć wszystkie białe strony (każdy rozdział… rozdzialik zajmuje 1 i 1/5, /1/3 kartki). Z tego względu, jest dla mnie ogromnym rozczarowaniem. Chyba nigdy jeszcze nie zdarzyło mi się mieć w rękach książki wręcz pustej w środku.

Ponadto, książka językowo nie zachwyca, a mogłaby – Bargielska jest poetką, więc ma zarówno talent jak i wiedzę teoretyczną z zakresu operowania słowami. Jednak w "Obsoletkach" kładzie nacisk przede wszystkim na przekaz oraz na uporanie się z własnymi przeżyciami, ściśle mówiąc z jednym - poronieniem.

Niestety, skutkuje to tym, że książka jest o niczym. Stanowi modelowy przykład przerostu formy nad treścią. Zamiast mocnej książki otrzymujemy zbiór króciutkich tekstów, pomagających autorce poradzić sobie z traumą. Co gorsza, chwilami poraża infantylizm autorki - wiem, że utożsamianie podmiotu lirycznego z autorem jest kardynalnym błędem, ale po poznaniu Bargielskiej i spędzeniu z nią wielu godzin wiem, że jej natura jest wielce zbliżona do natury bohaterki "Obsoletek".

Tej książki nie polecam. Ale mimo pewnego zawodu, i tak czekam na następną, bo Bargielska jest sprawną pisarką, której po prostu brakuje pomysłu na to, o czym pisać.